Niezapowiedziana wizyta.
Opowiadanie Olega o tym, co się z nim stało, brzmiało mniej więcej tak:
Jeden z moich zakładów przetwórczych postawiłem na brzegu rzeki N. w południowej części Niżniegorodskiej Obłasti. Miejsce prawie nadawało się do tego i było tam pięknie. Prawdę powiedziawszy, u miejscowych cieszyło się durną sławą. Znajdował się tam nieduży chutor złożony z półdziesiątka chat. Opowiadano, że tam odprawiały się jakieś diabelstwa. W jednym z domów mieszkał kiedyś dzielnicowy. Pewnego razu w swym domu został nawiedzony przez jakieś widma i wywalił w nie cały magazynek swej broni służbowej, poczym uciekł. Znaleziono go rankiem: zakopał się w stogu siana i trząsł się ze strachu przed czymś niewiadomym.
Mnie te bajki były nawet na rękę: za psie pieniądze kupiłem domy i cały chutor. W najbliższej wsi nająłem robotników i ochroniarzy - starałem się najmować niepijących. Teren pod przyszłą fabrykę ogrodziłem płotem z drutu kolczastego (jestem człowiekiem nader ostrożnym), a ochrona obiektu była całodobowa. Jeszcze nie uruchomiłem fabryki, ale zamieszkałem w jednym z domów, gdzie zrobiłem kapitalny remont. I właśnie w tej izbie znajdowałem się 11 października, kiedy naraz rozległ się telefon od ochroniarza. Przerażonym głosem donosił on: "Nad pańskim domem wisi jakiś ogromny obiekt! Będzie miał sto metrów, albo i więcej!!! I świeci!!!" Wyjrzałem przez okno i zaniemówiłem - rzeczywiście był tam świecący obiekt, lub pokryty lśniącą farbą znajdował się nad dachem domu. Tymczasem wydarzenia ruszyły z kopyta. W domu zaczęły się pojawiać różne zagadkowe istoty. Były one dwóch typów: jeden podobny do kobiet w białych ubraniach, drugie do mężczyzn w uniformach. One chodziły po pokojach nie zwracając na mnie uwagi, przenosiły jakieś żelaza. Kiedy przeszedł mi pierwszy szok, zacząłem ich wypytywać: "Co wy tutaj robicie?
To przecież moja własność prywatna!" Istoty popatrzyły na mnie zdumiały się. W tej chwili jakby i się włączył dźwięk - zacząłem słyszeć to, co Oni mówili. Wyjaśnili mi telepatycznie, że nie wyrządzą mi żadnej krzywdy, że mają jakieś techniczne problemy, które muszą rozwiązać, i najważniejsze - że to nie jest moja własność, a Ich terytorium. Ten teren należał do nich od niepamiętnych czasów i postawili warunek: nikogo tutaj nie wpuszczajcie, a sami nigdzie nie wychodźcie. Zadzwoniłem do ochroniarzy i powiedziałem, że u mnie wszystko OK. i żeby nikomu o tym obiekcie nie opowiadali.
I tak 11 października 2001 roku, w daczy niżniegorodskiego biznesmena Olega pojawiły się zagadkowe istoty, które mu oznajmiły, że w ich latającym aparacie powstała awaria, wskutek czego muszą Oni spędzić tutaj kilka dni...
"Operacja" i nakaz.
Wedle słów Olega, jego "areszt domowy" trwał trzy doby. Przez ten czas "technicy" w uniformach zajmowali się jakąś robotą, zaś "kobiety" pilnowały na zmianę gospodarza. Przez cały czas chciał on zajrzeć do dużego pokoju, gdzie miały miejsce jakieś niezwykłe wydarzenia, ale nie pozwolono mu na to. Nie działało ani radio ani telefon, a przez te trzy dni Oleg oglądał tylko filmy na video...
Na zakończenie jedna z "kobiet" powiedziała mu, że kończą już te prace i wkrótce go opuszczą. Wtedy on postanowił ubić z Nimi interes:
- Skoro u Was są takie możliwości, to proszę Was o pomoc. Jak widzicie - jestem inwalidą. Czy możecie wyleczyć moje nogi?
- Możemy, ale w takim przypadku będzie pan musiał codziennie utrzymywać siebie w formie. Obowiązkowo musi pan biegać. W innym przypadku cały organizm zacznie się degradować.
Po tym wszystkim wykonano na nim "operację". Dwie "kobiety" stanęły po jego bokach i przy pomocy jakiegoś przyrządu zeskanowały jego całe ciało. Na zakończenie powiedziały:
- Teraz ma pan nie tyle normalne nogi, co bardzo silne nogi. Ale niech pan pamięta - wszystko, co tutaj zaszło, musi pozostać w tajemnicy.
Następnego ranka Oleg obudził się jako człowiek absolutnie zdrowy. Sceptykowi - materialiście było bardzo trudno uwierzyć w to, co mu się przydarzyło. Ale w jaki sposób objaśnić cudowne wyleczenie jego nóg? Przez kilka dni biznesmen pozostawał w stanie euforii - rzeczywiście zaczął biegać - a potem przyszedł strach, a nuż Oni powrócą??? I czy można spokojnie rozkręcać to przedsiębiorstwo w tym dziwnym miejscu? I wtedy zwrócił się do KOSMOPOISKU.
- Po wysłuchaniu tej opowieści od razu udaliśmy się na to miejsce - opowiada Wadim Czornobrow. - Rozpytaliśmy ludzi we wsi - nikt niczego nie widział. Tylko pracownicy i ochroniarze biznesmena mówili o tym wydarzeniu. Przez kilka dni mieszkaliśmy w domu, gdzie to wszystko zaszło. A było to rzeczywiście dziwne miejsce: czujesz tam nieustanne uczucie lęku, słyszysz jakieś kroki, czy dziwne dźwięki. Kiedy zaczęliśmy nasze rutynowe badania i analizy, w całym domu "padła" elektryczność. Nie znaleźliśmy przyczyny awarii. Kiedy odjechaliśmy, elektryczność powróciła...
Finał.
Historia Fenomenu 11 października zakończyła się tragicznie. Jakkolwiek się starano, historii tej nie udało się utrzymać w tajemnicy. We wsi zahuczało: - Aha! A nie mówiliśmy, że to miejsce jest przeklęte!? A tam znajduje się - jak się okazało - baza Przybyszów z Kosmosu!!! Wkrótce nad terenem budowy zakładu pojawił się NOL. Skąd i jak on się pojawił, tego ochroniarze i pracownicy nie zauważyli. Nie mieli na to czasu, bo naraz wybuchł straszliwy pożar i wszystko spłonęło do cna. Dla Olega był to straszliwy szok: zrozumiał on, ze jest to kara za zdradzenie tej tajemnicy. Biznesmen rychło wpadł w depresję i przestał zajmować się swymi interesami. Tak, jak Oni go uprzedzili, zaczęły się ponownie problemy z nogami. Zaczęły się problemy z płucami i sercem. W styczniu 2004 roku Oleg zmarł...
I tak można by postawić kropkę na zakończenie tej historii. Oleg wspominał, że Przybysze mu powiedzieli: - My spotkamy się za osiem... - ale czego osiem? Tego on nie dociekł - 8 dni, miesięcy, lat???... I gdzie Oni pojawią się znów?
Na tym samym pożarzysku czy gdzieś indziej???...
Kilka uwag od tłumacza.
Opowieść jak opowieść - historia świata zna podobne i nie ma w nich niczego aż tak dziwnego czy sensacyjnego.
Uzdrowienia zdarzały się zawsze i kontakty z dziwnymi istotami także. To akurat mnie nie zdziwiło.
Najciekawsze w tej historii jest miejsce, w którym to się wszystko wydarzyło. Miasto Niżnyj Nowgorod to radzieckie Gorkij. Jedno z miast, w którym znajdowały się instytuty naukowo - badawcze pracujące na potrzeby Armii Radzieckiej i KGB. Jak widać z załączonej mapki, w pobliżu znajdują się dwa miasta - widma: Arzamas i Pierwomajsk. Nie ma ich na radzieckich mapach do roku 1986! Dopiero Pierestrojka Michaiła S. Gorbaczowa je tam umieściła z powrotem. W obydwu znajdowały się instytuty i zakłady pracujące na rzecz radzieckiego przemysłu nuklearnego - dodajmy - wojskowego. Produkowano tam komponenty do rakietowych głowic termojądrowych, bomb A, H i N... A tutaj naraz okazuje się, że w okolicy znajduje się jakaś baza Przybyszów z Kosmosu! Czy to przypadek?
Nie ma takich przypadków, a to potwierdza jeszcze raz hipotezę dr Jacquesa Vallee głoszącą, że Oni obserwują nasz potencjał nuklearny, który stwarza zagrożenie nie tylko dla Ludzkości, ale także naszej planety, a niewykluczone, że także dla Nich.
A może przede wszystkim dla Nich?
Na to pytanie możemy na razie odpowiedzieć: - Najprawdopodobniej tak. Ale stuprocentowej pewności nie mamy...
Przekład z j. rosyjskiego i komentarz - Robert K. Leśniakiewicz
|